Maria i Zofia.
Siostry wygnane

 Maria i Zofia, które pod koniec XIX wieku urodziły się w Nowosielcach Gniewosz jako córki Michała i Anny Wawrzyńskich, zawsze były ze sobą blisko i pomagały sobie w trudnych chwilach, mimo iż dzieliła je trzynastoletnia różnica wieku. Ich życie potoczyło się bardzo podobnymi, wyboistymi drogami, a wpływ na to miała bezduszna polityka ludzi u władzy.




Tak się złożyło, że obie siostry wyszły za mąż za Bandrowczaków – starsza Maria za Mikołaja, a młodsza została żoną Wiktora. Nie byli to jednak bracia ani nawet blisko spokrewnieni mężczyźni. Niepisaną tradycją w Nowosielcach był zwyczaj, że o obrządku religijnym decydowało zazwyczaj wyznanie męża. Wawrzyńscy chętnie żenili się z grekokatoliczkami, ale pozostawali przy katolicyzmie. Jednak gdy to panny Wawrzyńskie wychodziły za mąż, niemal automatycznie stawały się parafiankami cerkwi grekokatolickiej.

Kiedy stało się tak w przypadku Marii i Zofii, nie mogły wtedy nawet przypuszczać, że ta sytuacja kiedyś wywróci ich życie do góry nogami. Przecież przez setki lat religia nie miała jakiegoś wielkiego wpływu na relacje między mieszkańcami i przedstawiciele obu wyznań żyli w zgodzie, pobierali się i razem radzili sobie z problemami. Dopiero gdy do głosu doszli ludzie bez serc i skrupułów, społeczność zaczęła się dzielić i szukać pretekstu do realizacji własnych celów kosztem swoich pobratymców.

Podobnie jak robiło to wiele osób z Nowosielec, Maria Wawrzyńska przed zamążpójściem na około 2 lata wyjechała do pracy do Ameryki. Z tego okresu zachowała się jej podróżna skrzynia, która niedawno została odrestaurowana i obecnie jest w posiadaniu jej prawnuczki, profesor Oleny Halety.

Przyszły mąż Marii, Mikołaj Bandrowczak też przed ożenkiem wybrał się do USA. Amerykańskie zarobki pozwoliły mu na m.in  pielgrzymkę do Ziemi Świętej we wrześniu 1906. Wyjechał ponownie za chlebem kilka lat po ślubie, zostawiając w kraju żonę z trójką małych dzieci. Wrócił na stałe prawdopodobnie dopiero w 1921 roku, można więc sobie wyobrazić, jak trudno było Marii radzić sobie samej z dziećmi w czasie I wojny światowej.

W Ameryce Mikołaj pracował w stoczni jako malarz. Miał precyzyjne oko i sprawną rękę, więc często wykonywał tzw. linie wodne, wyznaczające limit zanurzenia statku, co było wyjątkowo trudnym zadaniem.

Języka angielskiego nauczył się na tyle dobrze, że po powrocie do domu zaprenumerował sekcję gospodarczą New York Timesa, dzięki czemu zdobywał informacje na temat różnych innowacji.

Dzięki wyprawie do USA i zdobytym wiedzy i umiejętnościom gospodarstwo, które w czasie wojny podupadło, zostało zmodernizowane. Pojawiły się m.in  automatyczne poidła dla krów i kieraty oraz przeprowadzano selekcję kurczaków. W pewnym okresie gospodarstwo uchodziło za wzorowe i nawet organizowano w nim wizyty.

Dzieci Marii i Mikołaja miały zapewnione możliwie najlepsze w tamtych czasach wykształcenie. Nowoczesne gospodarstwo planowano przekazać synowi Tadeuszowi, który też był profesjonalnym stolarzem i fachowcem w wielu dziedzinach. Najstarsza córka Eugenia otrzymała wykształcenie ekonomiczne, a Olga i Lubomira – pedagogiczne.

 

“Ze względu na kultywowany przez ich mężów obrządek grekokatolicki musiały pogodzić się z tym, że przestano je uważać za Polki….“

 





 

Nadszedł jednak tragiczny rok 1945 i władza, która rządziła ludźmi wykorzystując strach i sztucznie wywoływane podziały. Jeszcze przed żniwami cała rodzina musiała na zawsze pożegnać się z całym swym dorobkiem. Chociaż Maria i jej siostra Zofia pochodziły z rodziny katolickiej, to ze względu na kultywowany przez ich mężów obrządek grekokatolicki musiały pogodzić się z tym, że przestano je uważać za Polki…

Kierując się absurdalnym kryterium wyznania, wygnano wtedy w nieznane ponad połowę ludności Nowosielec i rozdzielono mnóstwo rodzin.

Część pozostałych mieszkańców współczuła wysiedlonym, ale niestety byli i tacy, którzy nawet nie pozwolili rodzinie zebrać jakichkolwiek plonów z własnych pól i zaczęli już podział tego, co pozostało po dawnych sąsiadach.

Deportowano wtedy Mikołaja i Marię  z synem Tadeuszem i jego rodziną (żoną Marią i trojgiem małych dzieci) oraz córkę Olgę, której mąż nie wrócił z wojny. Podróżowała z nimi także Zofia z dwójką dzieci; także bez męskiego wsparcia, gdyż jej ślubny przebywał w Kanadzie.

Nieco później dołączyła do nich córka Marii i Mikołaja, Lubomira, która przed deportacją mieszkała z rodziną pod Zagórzem. W Polsce pozostała Eugenia, której rodzina osiedliła się w okolicach Wrocławia i Legnicy.

 
Zamiast pięknego domu z blaszanym dachem, który zostawili w Nowosielcach, otrzymali pokrytą strzechą starą chałupę.
 







 

Trafili w okolice miasteczka Zaleszczyki na południu obwodu tarnopolskiego. Były tam tragiczne warunki, ale udało im się  przenieść do wsi, nomen omen, Wygnanka koło Czortkowa. Miejscowości malowniczej jako takiej, bo zlokalizowanej na stromym brzegu rzeki Seret, o wysokości do 80-100 metrów, skąd widać Czortków jak na dłoni.

Zamiast pięknego domu z blaszanym dachem, który zostawili w Nowosielcach, otrzymali pokrytą strzechą starą chałupę. W dokumentach deportacyjnych Mikołaj nie odważył się wymienić całego swojego majątku, bo wiedział, że tych bogatych, jako tzw. kułaków, wywożą na Syberię. Żartował często, że urodził się w tym samym czasie co Stalin i razem umrą. Jego „przepowiednia” się spełniła i zmarli prawie tego samego dnia.

Pochowany jest w Czortkowie na starym cmentarzu koło dworca kolejowego obok swojej córki Olgi, która zmarła przedwcześnie w wieku 34 lat.

Po śmierci męża Maria Wawrzyńska Bandrowczak przeniosła się do Lubomiry, a potem do Tadeusza, gdzie zmarła w 1959 roku. Została pochowana na cmentarzu we wsi Zimna Woda, a jej grób wyróżniał się jeszcze do niedawna cudownie kwitnącym barwinkiem, o którego posadzenie przed śmiercią prosiła.

Zofia Wawrzyńska Bandrowczak znalazła swoje miejsce na skraju wsi w pobliżu chaty swojej siostry.

Miała ciężkie, ale długie życie, w stosunkowo dobrym zdrowiu. Przez wiele lat ciężko pracowała w kołchozie, w zespole uprawiającym tytoń.

Kiedy jej córka Luba wyszła za mąż, rozpoczęli budowę nowego domu, w czym finansowo pomagał jej mąż, który nigdy nie wrócił z Kanady.

Miała łagodne usposobienie i kochała wszystkich, a cała rodzina odpłacała jej się wielkim przywiązaniem i szacunkiem. Odeszła nagle – we śnie. Spoczęła obok grobu swojego szwagra Mikołaja i siostrzenicy Olgi.

Tadeusz Bandrowczak, syn Mikołaja i Marii,  nie widział perspektyw na dalsze życie na Wygnance i przeniósł się z rodziną bliżej Lwowa. Zaczął pracą w zajezdni kolejowej i zamieszkali we wsi Zimna Woda. Do dzisiaj mieszkają tam jego potomkowie.

Nie wiemy, ja potoczyłyby się losy sióstr Wawrzyńskich, gdyby nie wyszły za mąż za grekokatolików, ale nie to było powodem ich trudnych losów. O ich smutnych przeżyciach zdecydowali bezduszni politycy i ludzie u władzy zaślepieni ideologią. Tacy zawsze doprowadzają do ludzkich nieszczęść i chętnie dzielą ludzi, by łatwiej nimi rządzić. 
Oby takie historie  jak najrzadziej się powtarzały i nikt nikogo z rodzinnej ziemi już nie wyganiał.
 


Grzegorz Wawrzyński
Na podstawie wspomnień
Volodymyra Chabana,
wnuka Marii Wawrzyńskiej Bandrowczak




Back To Top
Theme Mode